29 listopada 2011

"Niebo jest wszędzie" Jandy Nelson

Jandy Nelson
Niebo jest wszędzie
Wydawnictwo Amber, marzec 2011


Mówią, że niebo jest wszędzie. Nie musisz zadzierać głowy do góry, by je zobaczyć. Ono zaczyna się u twoich stóp i tylko od ciebie zależy czy je dojrzysz. Świat czasami wydaje się kończyć, ale i tak jest pełne miejsc, do których warto powracać. Chociaż łatwo jest się pogubić, wystarczy otworzyć oczy. Przekonać się, że nasze niebo jest na wyciągnięcie ręki. Nie komplikować drogi do niego. Uważać, by nie stracić go z oczu.

Życie Lennie rozbiło się na miliony kawałków, gdy umarła jej starsza siostra. Brakuje jej każdej chwili spędzonej razem. Teraz utrwala je na listach, które umieszcza w różny miejscach, jak fragmenty pamiętnika, które ma zabrać ze sobą świat. Jej siostra miała jednak też swoje sekrety i trudno jest zrozumieć, że nie powiedziała o nich Lennie. Teraz, gdy już jej nie ma, dziewczynie wydaje się, że chłopak jej siostry, Toby, jest jedynym który naprawdę potrafi ją zrozumieć. On przecież tak samo był częścią serca Bailey, więc muszą być ze sobą, aby swoje serca utrzymać w jednym kawałku. Lennie czuje się rozdarta pomiędzy Tobym, który łagodzi jej ból, a Joe, który zdaje się być wszystkim, czego zawsze szukała.

Sama historia była dla mnie jak puzzle, które mogłam układać kawałek po kawałku. Opowieść przeplatana listami, rozrzuconymi po świecie Lennie, dają nie mniej powodów do zachwytu i refleksji niż sam ciąg wydarzeń. Tak naprawdę to masa myśli, przeżyć Lennie, o których nie mówi głośno. Zamyka się w swoim pokoju, ucieka do różnych samotni, a tylko te listy są wyrazem tego, co czuje naprawdę.

Styl pisania przypomina mi bardzo „Światła pochylenie” Laury Whitcomb. Jest tak samo piękny, zjawiskowy i ogromnie refleksyjny. Wspaniale czyta się takie książki, które wprowadzają światło do każdej zwyczajnej chwili, zamieniają najprostsze zachowania w najcudowniejsze chwile. To nie są jednak podobne historie, bo tutaj, za równie przyciągającym językiem, kryje się odrobinę więcej niepoprawnych zachowań, błędów, ukrywanych żali i niewypowiedzianych słów. Tutaj wszystkie dzieje się naprawdę i chyba to jest najpiękniejsze.

Książka spodoba się każdemu, kto oczekuje prostej historii z magicznym morzem uczuć i przemyśleń. Bardzo refleksyjna, ale bardzo łatwa w odbiorze i mocno zapadająca w pamięć. Takich książek nam potrzeba jak najwięcej, bo zmieniają wszystko. Ukazuje problem całkiem zwyczajny, a jednak nadaje mu wyjątkowych, urzekających barw. Nie sposób przejść obojętnie obok tak pięknej historii. Ona naprawdę udowadnia, że niebo jest wszędzie.

20 listopada 2011

"Gorzej niż martwy" Charlaine Harris

Charlaine Harris
Gorzej niż martwy, t. 8
Wydawnictwo MAG, październik 2011

Ósmy tom przygód o Sookie i aż chciałoby się zapytać, ile jeszcze? O tyle, o ile pierwsze tomy miały w sobie jakąś świeżość i naprawdę pochłaniały, teraz już nie ma się czym zachwycić. Długi opis z tyłu książki już przedstawia nam kilka różnych wątków, ale nie mówi nic konkretnego. No bo o czym właściwie jest ten tom? Co spotka Sookie w ósmej części? Właściwie teraz, kiedy już ją przeczytałam, sama nie potrafię znaleźć odpowiedzi na to pytanie...

Ostatnie miesiące dla nadnaturalnej społeczności Luizjany nie były przyjemne. Najpierw zaatakował z niszczycielską siła huragan Katrina, a potem w hotelu w Rodhes, gdzie odbywało się wampirze spotkanie, została podłożona bomba. Wampiry, ludzie i zmiennokształtni leczą teraz swoje rany po tej długiej walce. Quinn, tygrysołak, z którym spotykała się Sookie, zniknął i nie daje znaku życia od tamtych dni. Dodatkowo zaczynają ginąć wilkołaki, a do Luizjany przybywają nowe społeczności wampirów, które chcą przejąć władzę. Nadnaturalny świat ma już nigdy nie być taki sam.

Ta część jest chyba pierwszą, o której trudno napisać cokolwiek pozytywnego. Książka jest pisana tak, jakby brakowało już na nią pomysłów, a była jedynie zbędnym przedłużeniem serii, wyłącznie dla zysku. Tutaj mamy masę małych wątków, które nie wnoszą wiele do całej historii. Nie jesteśmy zaskakiwani niczym, a powieść z wciągającej paranormalnej historii, zrobiła się nadnaturalną powieścią obyczajową. Wolny, jednostajny rytm, który nie ma w sobie już nic wspaniałego.

Książkę czyta się szybko, chociaż nie pochłania w żaden sposób. Dialogi są proste, czasem nawet zbyt banalne, i przywodzą raczej na myśl amatorską twórczość do szuflady niż kontynuację jednego z bardziej rozpoznawalnych wampirzych paranormali. Książka zapewnia nam masę wydarzeń, ale wszystkie są mało istotne i raczej nieciekawe. Pojawienie się pradziadka Sookie, ciągnące się ślubne wydarzenia i rozwodzenie się na temat tego, jak Sookie pięknie wygląda w sukience. Bill pojawiający się co chwilę zapewniający naszą bohaterkę, że tylko ona się liczy, po czym znów odchodzący gdzieś w ciemność. Nawet Eric już nie zachwyca, a zwyczajnie jest. Alcide natomiast od trzech tomów raczy nas rolą zawiedzionego i rozzłoszczonego wilczka, który do tej pory nie może wybaczyć Sookie przeszłości.

Zupełnie niezrozumiałe zachowania bohaterów, którzy w jednej chwili tryskają optymizmem, by zaraz rozsadzała ich złość. O tyle, o ile cieszyć może zniknięcie Quinna, który nie zyskał sympatii wielu, nie ma tutaj już niestety żadnej dobrze przedstawionej postaci męskiej. Błędem Harris było wprowadzanie niemalże w każdym tomie nowego mężczyzny dla Sookie. Teraz mamy ich pełno, a każdego mamy już dosyć.

To chyba bardzo dobry przykład, że serie nie powinny mieć więcej niż 5-6 tomów. Gdy pomyślę, że do cyklu o Sookie Stackhouse zaplanowano ich trzynaście, boję się myśleć, co czeka nas następnym razem. Czytając tę część, wyraźnie czuje się, że była ona napisana na siłę. Szkoda, że tak dobry pomysł z kolejnymi częściami będzie pozostawiał po sobie coraz gorsze wrażenie. Właściwie ciężko polecić go nawet fanom serii o Sookie, Czystej Krwi czy też samej Harris, bo chyba każdy zauważy, że to już nie to. Całej reszcie odradzam.

Sookie Stackhouse. Gorzej niż martwy [Charlaine Harris]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

17 listopada 2011

"Ciemności, weź mnie za rękę" Dennis Lehane

Dennis Lehane
Ciemności, weź mnie za rękę
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, sierpień 2011


Właściwie dopiero kilka dni temu zorientowałam się, że „Ciemności weź mnie za rękę” to druga część cyklu stworzonego przez Dennisa Lehane. Książka przeleżała na mojej półce od sierpnia, czekając na swoją kolej, a jednak wciąż nie czułam się przekonana. Już z okładki dowiadujemy się jednak, że nawet Stephen King mówi: „nie wyobrażam sobie, żebym mógł przegapić któryś z kryminałów Dennisa Lehane'a”. Może więc to wystarczająca rekomendacja? Kontynuacja cyklu o Patricku Kenzie i Angeli Gennaro, rozpoczęta powieścią „Wypijmy, nim zacznie się wojna”.

Detektywi Kenzie i Gennaro zostają poproszeni o rozwiązanie pewnej tajemniczej sprawy. Znana psycholog obawia się o swoje życie. Najpierw nieznana jej dziewczyna prosi ją o pomoc, czując zagrożenie ze strony swojego chłopaka, ale szybko okazuje się, że przedstawiła jej się fałszywym nazwiskiem i teraz nikt nie może dociec, kim była naprawdę. Potem otrzymuje ostrzeżenie, zdjęcie swojego syna, który najwyraźniej stał się celem psychopatycznego mordercy. Detektywi szybko pozwiązują te zdarzenia z kolejnymi morderstwami, gdzie ktoś krzyżuje swoje ofiary. Bohaterowie cofają się także do przeszłości, która już wtedy kryła w sobie wiele odpowiedzi na wciąż pojawiające się śmiertelne zagadki.

Ostatnio sięgam po wiele kryminałów i chyba z każdym kolejnym czuję się coraz mniej zaskoczona. Tutaj pomysł na pewno przyciąga, choć kolejny ciągnący się cykl może odstraszać. Zapewniam was jednak, że poprzednia część nie jest konieczna, aby dobrze bawić się z „Ciemności...” i zrozumieć ją bez przeszkód. Możecie sięgnąć po drugą część albo zacząć od początku, i nigdy nie obawiać się o nieuzupełnione informacje. Przyznam, że tytuły obu części mają w sobie coś magicznego i przyciągającego...

Historia całkiem nieźle. Ilość czarnych charakterów jest tu całkiem pokaźna i chyba dzięki temu właściwie nie można odkryć sprawcy całego tego zamieszania. Nie tylko morderstwa są tutaj ciągłą zagadką. Po drodze detektywi napotykają wiele niespodzianek, które nie zawsze ściśle wiążą się z zabójstwami, ale głównie z ich życiem. Morderca bawi się z detektywami, podsuwając im nowe tropy, nieraz wprowadzając w błąd, zaskakując swoimi brutalnymi pomysłami.

Wiodący motyw kryminalny ma tutaj towarzystwo w postaci dobrze rozwiniętej charakterystyki bohaterów. Właściwie co rusz napotykamy się na odniesienia do ich przeszłości, wspomnienia, a także aktualne życie rodzinne czy uczuciowe. Może odrobinę dziwić fakt, że niemal połowa bohaterów w tej powieści byłą rozwiedziona - jednak przecież wszystko miało tutaj swój cel. Nawet jeśli to akurat nie wypada zbyt realistycznie.

Podsumowując, trzeba przyznać, że historia stworzona jest w sposób niezwykle wciągający, z niewielką możliwością odgadnięcia zagadki, nie wymaga znania poprzedniej części cyklu, bohaterowie są skonstruowani fantastycznie i aż chce się wiedzieć, co będzie dalej, jak to wszystko się skończy no i kto tak naprawdę jest winny. Czterysta stron czyta się naprawdę szybko dzięki temu, że wciąż coś się dzieje i powieść nie pozwala się nudzić. Wysoki poziom, wielki ukłon w stronę autora, polecam!

13 listopada 2011

"Kiki van Beethoven" Eric-Emmanuel Schmitt

„Nostalgia? Nie. Gniew. Niechęć. Nienawiść. Słuchanie muzyki czterdzieści, pięćdziesiąt lat po tym, gdy się ją usłyszało po raz pierwszy, to większe okrucieństwo niż przyglądanie się w lustrze sobie i swojemu zdjęciu z młodości: widać, w jakim stopniu człowiek się zmienił, ale wewnątrz”.

Eric-Emmanuel Schmitt
Kiki van Beethoven
Wydawnictwo Znak, listopad 2011

Eric-Emmanuel Schmitt zdaje się za każdym razem pokazywać mi od innej strony. O tyle, o ile wcześniej spotykałam się z jego książkami, które były jedynie opowieściami o ludziach, którzy docierają gdzieś w głąb siebie, odkrywając to, co wcześniej było im obce, a może zwyczajnie ukryte, o tyle tutaj otrzymałam prawdziwie osobiste zwierzenia autora. Trudno jednak przeczytać te książkę, i nie zacząć zastanawiać się nad własnymi emocjami, nad własnym życiem, nawet jeśli Beethoven nigdy nie bywał w naszych sercach na dłużej.

Książka to dwie historie. Pierwsza opowiada o Kiki van Beethoven, 60-letniej kobiecie, mieszkającej w domu starców, która z pozoru wydaje się być szczęśliwa. Dopiero, kiedy nabywa maskę przedstawiającą Beethovena, zdaje sobie sprawę, że nie słyszy. Wraca pamięcią do przeszłości, gdy kompozytor był tak ogromną częścią jej życia, gdy każda rzecz w nim związana była płynąca muzyką. Teraz już zapomniała o nim, zakopała gdzieś myśli o nim i przez wiele lat nie wracała do nich. Razem ze sowimi przyjaciółkami odbywają podróż w głąb siebie, szukają przyczyny milczenia Beethovena. Podczas tej podróży odkrywają, że każda z nich tłumi w sobie jakiś ból, z którym nie chciała się zmierzyć, o którym chciała jedynie zapomnieć. Beethoven ma im pomóc zmierzyć się z tym, co było, i znów słyszeć jego muzykę.

Druga opowieść „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje” to już osobista podróż Schmitta. Tutaj zawarł właściwie całą historię swojego życia, całkowicie duchowe, najbardziej emocjonalne spojrzenia na muzykę, na przeżycia, którymi teraz się z nami dzieli. Po latach trafia do muzeum, w którym napotyka na wystawę poświęconą Beethovenowi. Od tej chwili wciąż pyta siebie dlaczego? Dlaczego zapomniał o Beethovenie? Wraca myślami do pierwszych chwil, kiedy się z nim spotkał. Gdy jego nauczycielka powiedziała właśnie to zdanie: „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje”, a on zaczął zastanawiać się, czy kto tak naprawdę umarł, Beethoven czy my?

To bardzo refleksyjny rozdział, który odsłania wszystkie myśli autora. Analizuje on, dlaczego Beethoven zniknął z jego życia i co zrobić, by powrócił. Odnosi się do życia kompozytora, zaznaczając, że mimo całej samotności, licznym nieszczęściom, które go spotykały, potrafił napisać „Hymn do radości”. Próbuje także skonfrontować Beethovena z Mozartem. Zauważa, że o tyle, o ile Mozart oddaje nam wspaniałe, bezbłędne, idealne już przy pierwszej nucie partytury, Beethoven zostawia tyle samo partytur, co brudnopisów, kreśląc i zmieniając coś o chwilę. Mozart ma dawać nam produkt swojej duszy, Beethoven natomiast oddaje nam całą duszę.

Książka ta opowiada nie tylko o muzyce, ale przede wszystkim o spojrzeniu na świat z punktu widzenia muzyki. Mówi o radości, o miłości, o optymizmie, o ludziach, którzy uciekają od szczęścia, a także o tych, którzy z biegiem czasu stają się tacy jak wszyscy, zapominając o przeszłości, o tym, co było ważne, idą po prostu z tłumem, bo piękno jest dla nich nie do zniesienia. Wyjaśnia, że mamy żyć tak, aby nie stawać się nieśmiertelnym, ale odnaleźć się w naszej doli, zaakceptować kruchość, słabość, porzucić złudzenie, że wszystko wiemy, zwrócić się ku humanizmowi.

To bardzo emocjonalna, mocno filozoficzna książka, pełna refleksji autora, ale wciąż też skłaniająca nas do własnych przemyśleń. Autor do książki dołącza na płytę z sześcioma utworami Beethovena. Zaznacza też, abyśmy najpierw przeczytali książkę, słuchając owych kompozycji, a potem posłuchali samych utworów, tworząc z nimi swoją własną historię. Tym sposobem chce być łącznikiem pomiędzy nami a Beethovenem, zapewniając nam podróż w głąb siebie.

„Kto umarł, Beethoven czy my?”

9 listopada 2011

"Gdański depozyt" Piotr Schmandt

Piotr Schmandt
Gdański depozyt
Wydawnictwo Oficynka, październik 2011


Gdańsk po raz kolejny w swej zagadkowej postaci, która jednak i tym razem zaskakuje. Co takiego skrywa w sobie to miasto, że potrafi stworzyć tak niewyobrażalny klimat, atmosferę idealną dla kryminalnych wydarzeń, najlepsze tło dla wciągających zagadek? Tym razem Gdańsk poprowadzony kolorami sepii, ale z przewagą czerni, w której kryje się tajemnicza intryga z niezliczoną ilością zagadek. Co tak naprawdę jest powodem całego zawirowania?

Informacja o gdańskim depozycie zdążyła zainteresować wiele osób, po kolei wplątując ich w ciąg niecodziennych, a zarazem niebezpiecznych zdarzeń. Czym jest ten pożądany skarb? Do kogo należał? Gdzie znajduje się dziś? Te pytania spędzają sen z powiek kolejnych osób, które starają się do niego dotrzeć. Nie ma znaczenia tu niewinność, przykładność, a nawet niewiedza, gdy coraz więcej osób zdaje się być zamieszanych w zagadkę. Trudno jest trzymać się z daleka od wydarzeń, które zamieniają spokojne życie w wydarzenia pełne zagrożenia i rosnącej niepewności.

To nie jest lekka, swobodna lektura na długie jesienne wieczory. Tak naprawdę cała historia jest tak precyzyjnie skonstruowana, że chwila nieuwagi może sprawić, że wydarzenia pozostaną niejasne. Tutaj, zupełnie jak bohaterowie, nieustannie musimy być skupieni i uważni, mieć na oku wszystkich uczestników, śledzić każdy ich ruch i z uwagą przyglądać się kolejnym wydarzeniom. One zmieniają się co chwilę, zaskakując swoim biegiem.

Bohaterowie zmieniają się nieustannie na naszych oczach. Na wielkie uznanie, z mojego punktu widzenia, zasługują tu postacie kobiece. Nawet jeśli z pozoru wydawałoby się, że niewiele ich różni, każda jest całkowicie odmienną, na swój sposób wyjątkową osobowością, która wprowadza swój element zamieszania do historii. Bohaterowie zaskakują nas w różny sposób, zabawnym czy swobodnym podejściem do życia, zdumiewającym konserwatyzmem lub przesadną przykładnością. A tak naprawdę żadna z tych osób nie jest tak prosta w rozszyfrowaniu, bo pod utrzymywanymi pozorami kryje się często wiele potrzeb, kombinacji i knowań. Doprawdy każdy odgrywa tu wielką rolę, wprowadzając kolejne komplikacje w całą kryminalną historię.

To wydarzenia, które wprowadzają w życie zwykłych ludzi wiele zawirowań. Sprawiają, że porządek i spokój zamieniają się w wyścig z czasem. Kryminalna historia wplata się w życie każdej postaci, nie pozostając jednak w oderwaniu od ich życia, od słabości, oczekiwań i akcentowania własnych osobowości. To sprawia, że jeszcze mocniej sami zagłębiamy się w lekturze, chcąc poznać nie tylko odpowiedzi dotyczące skarbu, ale także życie mieszkańców przedwojennego Gdańska.

Kryminał dla prawdziwych entuzjastów gatunku, którym nie straszne wielkie wyzwania. Wymagająca ogromnej uwagi od czytelnika, ale stworzona z niezwykłą precyzją historia, która zaskakuje na każdym kroku. Bohaterowie, wśród których co chwilę ktoś inny staje się panem sytuacji. Bieg wydarzeń, który nie pozwala na oderwanie się od treści, przed poznaniem zakończenia. Tajemniczy, klimatyczny Gdańsk, który jest doskonałym tłem dla ucieczek pogoni, morderstw i pożądanego skarbu. Nie sposób przejść obojętnie, polecam!


Dziękuję pięknie:)

Gdański depozyt [Piotr Schmandt]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

4 listopada 2011

"Dziewczyna, która pływała z delfinami" Sabina Berman

Sabina Berman
Dziewczyna, która pływała z delfinami
Wydawnictwo Znak, 2011


„Dziewczyna, która pływała z delfinami” to książka, po której nachodzi refleksja, że najwięcej czują ci, którzy zdają się nie czuć nic. Jak to jest, nie znać ani szczęścia, ani radości, ani smutki, ani żalu, nie potrafić nawet prosto stwierdzić, czy jesteśmy zadowoleni, czy aktualny stan rzeczy nam się podoba, czy pragniemy zmian? Nie czuć tego wszystkiego, a mimo to tak mocno rozumieć sensy słów, które uczą współczesnego człowieka darwinizmu i mówić „myślę, więc jestem”. Jak to jest widzieć najdrobniejsze szczegóły, których inni zdają się nie zauważać lub omijać przez swoją bezużyteczność. Ona widziała to wszystko.

Karen to dziewczynka, która myśli i czuje inaczej niż wszyscy. Autyzm sprawił, że uczucia radości, smutku i miłości są jej obce. Uczy się życia, rozpoczynając od prostego „Ja”, przez wszystko, co ja otacza. Lampa, stół, krzesło. Karen, Isabelle, Grubaska. Do teraz, po 32 latach wciąż wątpi, że ktoś inny, oprócz niej, może być „Ja”. Opowiada nam swoją historię z perspektywy swojej dorosłości, mówiąc o tym, jak ciotka Karen wróciła ją do życia, ucząc nowych słów i pomagając radzić sobie z ludźmi i ze światem.

Książkę przedstawia się nam jako opowieść na miarę bestsellerowego „Foresta Gumpa”. Sama nie czytałam tej powieści, a jest mi znana jedynie z filmu. Sama nie wiem, co ma znaczyć ten zabieg. Zazwyczaj podobne polecenia odpychają mnie od siebie, zamiast przyciągać. Może dlatego, że zwykle nie dorastają do pięt powieściom, do których są przyrównywane. Po „Dziewczynę, która pływała z delfinami” chciałam jednak sięgnąć od dawna, widząc tu ciekawą historię o dziewczynce, która uczy się życia, która uczy się kochać i być pośród innych.

Książka to bardzo przyjemna lektura, która pokazuje nam świat widziany oczami dziewczyny z autyzmem, która widzi świat w sposób, w jaki zwykli ludzie nigdy nie będą stanie. Pokazuje nam niezwykłe spostrzeżenia, głębokie analizy najbardziej znanych myśli, prawdziwą podróż w głąb umysłu, wrażenia wobec świata i ludzi. Ukazuje Karen wkraczającą w świat korporacji, która po latach intensywnej nauki, stała się inteligentną i silną kobietą, potrafiącą poradzić sobie z podejmowaniem trudnych decyzji.

Nie da się zaprzeczyć, że książka pokazuje nam kawałek interesującego świata i myśli, które w jakiś sposób potrafią zainteresować i zachwycić. Wszystkie wydarzenia z czasu dorastania Karen są wspaniale opisane i pozwalają nam wciąż odkrywać coś nowego, zaskakującego. Opowieść jednak nie była tym, czego się spodziewałam. Chyba jej czytelnicy dzielą się na takich, których książka zachwyciła bez reszty, i takich, którzy czuli lekki zawód podczas wydarzeń rozgrywających się pod szyldem korporacji zajmującej się połowem i przetwórstwem tuńczyków. Aż chciałoby się zapytać: gdzie są te delfiny, które w tak piękny sposób przemawiają do nas z okładki, a dzięki którym tylko pewnie wiele osób sięgnęło właśnie po tę książkę?

Chciałabym więcej tych nietypowych refleksji, a mniej historii tuńczyków, chociaż nadal uważam, że książka jest warta przeczytania. Tak niepowtarzalnego spojrzenia na świat nie sposób zignorować. Choćby on jest tu warty zauważenia. Polecam!