Richelle Mead
Wydawnictwo Nasza
Księgarnia 2013
Sydney Sage przebyła
długą drogę, odkąd trafiła do Palm Springs. Jej początkowa
niechęć do dampirów i morojów dawno już zniknęła, a zastąpiła
ją przyjaźń i zaufanie. Wciąż jednak musi zachowywać pozory, by
alchemicy nie domyślili się, że naprawdę lubi przebywać wśród
wampirów. Zwłaszcza, że coraz bardziej zżywa się z Adrianem,
który nie odpuszcza jej ani na chwilę, na każdym kroku
manifestując swoje uczucia.
Alchemiczka nie ma łatwo,
a na jej barkach spoczywa niejedna trudna misja. Panna Terwiliger co
chwilę podrzuca jej nowe zadania. Chce szybko nauczyć ją jak
największej ilości potężnych zaklęć, gdyż w okolicy pojawiła
się pewna niebezpieczna czarownica. Na dodatek Sydney musi odszukać
Marcusa - rebelianta, któremu udało się wyrwać z szeregów
alchemików. Ma nadzieję, że to będzie jej szansa na normalne
życie według swoich zasad.
Richelle Mead kontynuuje
cykl o bezkompromisowym świecie i zasadach alchemików, który
miesza się z dość swobodnym istnieniem wampirów. Dodatkowo świat
ten zabarwia magia. Sydney na przekór swoim zasadom coraz bardziej
zagłębia się w magicznych książkach. Dzięki temu możemy z
fascynacją oglądać rzeczy niebywałe, tworzone przez tę
początkującą czarownicę. Czary pasjonują dziewczynę i niezwykle
ubarwiają opowieść, gdy Sydney uczy się rozwijać kolejne
zaklęcia, a panna Terwiliger odkrywa, że w alchemiczce drzemie
większa moc, niż ktokolwiek mógłby się po niej spodziewać.
W "Magii indygo"
autorka przedstawia nam też kilka nowych postaci. Najważniejszą z
nich jest Marcus, którego ogromna wiedza o działaniach
alchemików i tworzonych przez nich tatuaży pozwala uwierzyć
Sydney, że nie wszystko jeszcze stracone. Razem mają dokonać
rzeczy z pozoru niemożliwych. Już „Złota lilia” - poprzedni
tom nastroił nas na pojawienie się ów rebelianta. Marcus to postać
wzbudzająca bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony wiemy, że to
dzięki niemu Sydney może ruszyć naprzód drogą ku wolności. Z
drugiej jest on dość przewidywalny, nudny i nie do końca
konsekwentny.
W książce nie zabrakło
humoru i romansu. Niebezpieczna przygoda czyha tu za każdym krokiem,
a tajemnica jest wszechobecna. Mead zadbała o różnorodne
wydarzenia, aby historia nabrała tempa. „Magia indygo” jednak
nie porywa tak, jak inne części. Jest ciekawa, wprowadza wiele
ważnych elementów do historii, jednak po zakończeniu nie czeka się
tak mocno na to, co będzie dalej. Mead zwykle tak prowadzi opowieść,
by koniec tomu wiązał się z jakimś szokującym, najczęściej
niefartownym wydarzeniem. Tutaj tego nie ma, a „Magia indygo”
wydaje się być tylko mostem od jednych istotnych etapów „ucieczki”
Sydney do kolejnych.
Ta część Kronik krwi to
zaledwie wstęp do tego, co będzie się działo dalej. Przed Sydney
stoi wiele poważnych wyborów, a ona musi wreszcie zdecydować,
czego chce i co będzie dla niej najlepszym wyjściem. Chociaż ten
tom nie wzbudza wielkich emocji i czasem wywołuje wrażenie, że
Mead zbyt infantylnie podchodziła do niektórych dialogów
bohaterów, to i tak stanowi bardzo ważny moment w życiu Sydney,
gdzie ostatecznie dojrzewają w niej przekonania co do tego, kim chce
być i czego chce w swym życiu dokonać.
39. Przeczytaj
książkę, w której występuje magia.
Nie znam autorki, jakoś niespecjalnie ciągnie mnie do tej literatury.
OdpowiedzUsuńPS Jak zobaczyłam to tło na Twoim blogu, od razu wróciły wspomnienia - kiedyś taki miałam. Ach to były czasy... <3
Zabieram się do zmiany wyglądu, tylko wciąż nie mam pomysłu :D
UsuńBardzo lubię Kroniki Krwi, chyba bardziej nawet niż wcześniej AW. Czytałam już "Serce w płomieniach" i powiem, że... tam aż tak "infantylnie" już nie będzie - choć mi to akurat nie przeszkadza w tej serii i odbieram to troszkę inaczej ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, bo czytałam już nawet "Srebrne cienie" :) szkoda, że została juz mi ostatnia książka z serii...
UsuńPrzepadam za książkami pani Mead :)
OdpowiedzUsuńMuszę poznać w końcu prozę tej autorki.
OdpowiedzUsuń