Tytuł: Młot na czarownice
Autor: J. Sprenger, H. Kramer
Wydawnictwo: XXL
Data wydania: 2008 (data przybliżona)
Moja ocena: 4,5/5
Malleus Maleficarum, czyli Młot na czarownice to tekst według mnie niezwykły pod wieloma względami i bez wątpienia zasługujący na uwagę. Niesamowite jest to, że był on swego rodzaju kompendium wiedzy o czarownicach i stosowanej przez nich magii, dlatego, że był on JEDYNĄ dostępną tego rodzaju treścią w XV wieku.
Przyznam, że sam temat, który wzbudza moje niemałe zainteresowanie, przyciągnąłby mnie na pewno prędzej czy później. Sięgnęłabym po „Młot…” i… na pewno odłożyła po kilku stronach. Szczerze mówiąc, nie dotrwałabym pewnie do połowy, gdybym nie musiała go przeczytać na egzamin. Tak też miałam dwa podejścia do tego tekstu. Pierwsze zakończyło się zaledwie po kilku stronach, ponieważ archaiczny tekst, który był dla mnie całkowitym oderwaniem od tego, co czytam na co dzień, nie od razu pozwolił mi na zrozumienie tego, co przeczytałam. Używany język jest naprawdę skomplikowany, dlatego z początku może być trudno przez niego przebrnąć.
Po podejściu numer jeden, nastąpiło więc podejście numer dwa, które miało być ostatecznym i tak też się stało. Po przeczytaniu wcale nie uważam tego tekstu za niepoważny czy niespełna rozumu, ale – wręcz przeciwnie – za szalenie istotny. Nie oceniajmy jednak go z perspektywy dzisiejszych czasów, ale weźmy po uwagę mentalność ludzi tamtego okresu. Wtedy przecież bano się magii, czarownic, szatana i nic dziwnego, że chciano sobie jakoś z nimi radzić. Zgadzam się z tym, że większość (wszystkie) przedstawione rzekome fakty, były tak naprawdę czystym wymysłem, mającym na celu zastraszyć ludzi, skierować ich uwagę na sprawy, niedorzeczne i wzmocnić ich czujność wobec tego, co według nich było największym zagrożeniem tamtego czasu.
Trzeba przyznać jednak, że w tamtym czasie, tekst ten jako jedyny taki zapis, musiał mieć ogromną siłę przebicia, bo ludzie przecież nie mając skąd czerpać takiej wiedzy, wierzyli w to, co było im dane (czy zresztą nie do dziś często wierzymy bezgranicznie w to, co nam mówią?). Co więc im pozostało? Nawet jeśli ten tekst nie został później zaakceptowany przez kościół katolicki, wierzyli w niego jeszcze przez długi czas, bo nie posiadali żadnego innego sensownego zamiennika. Za pewne było to swego rodzaju opium dla ludu, czymś co miało skierować ich myśli na konkretny (a zarazem jedyny właściwy według autorów) tor, sterować nimi i to na pewno się udało.
Całość jest naprawdę ciekawa, choć te historie z perspektywy dnia dzisiejszego, wydają się pozbawione sensu i trudno uwierzyć nam, że ludzie naprawdę w to wierzyli. Myślę jednak, że Malleus Maleficarum ma ogromną wartość, bo przekazuje nam jakiś skrawek myślenia ludzi z tamtego czasu. Czarownice, które wiązano z szatanem, magia, której się bano, a jednak przecież szukano też w niej pomocy – co tak naprawdę zaprzeczało samo sobie. Czarownice palone tak naprawdę za całkowicie absurdalne sprawy. Opisane są tu sposoby jakimi zabijały dzieci, wykorzystywały ludzi, zsyłały choroby, a także sposoby „radzenia” sobie z nimi.
Tekst, nad którym warto się zastanowić i – mimo tego trudnego języka – przebrnąć przez niego, choćby po to, aby zrozumieć, jak w tamtym czasie wyglądała ta bardziej mistyczna strona świata, jak kształtowano lud poprzez bujną wyobraźnię dwójki Inkwizytorów i jak tak naprawdę postrzegano niektórych niewinnych ludzi, którzy potem oskarżeni o czarną magię, musieli zginąć. Polecam wszystkim interesującym się tematem czarostwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz